piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 1

Katherine 
                – Hej, mała – usłyszałam za sobą. Obróciłam się powoli, żeby zobaczyć wysokiego bruneta o figlarnym spojrzeniu. Miał do połowy rozpiętą czarną koszulę i podpierał się nonszalancko o bar.
                Popatrzyłam na niego znużona i zajęłam się na powrót swoim drinkiem.
                 – Siedzisz tu taka sama, może potrzebujesz towarzystwa? – Postukał niecierpliwie palcami w blat.
                – Nie – odpowiedziałam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
                 – Ostro – zamruczał. – Zatańczymy? – Nachylił się nade mną. Było czuć od niego alkoholem i szczypiącymi w nos perfumami. Obrzuciłam go litościwym spojrzeniem i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Nie uciekaj, chcę cię tylko poznać. – Złapał mnie za nadgarstek. – Chyba, że wolisz nie rozmawiać, a przejść do rzeczy. – Puścił mi oczko.
                Wyrwałam rękę i obróciłam się na pięcie. Muszę znaleźć Sarę i wynieść się z tego cyrku.
                Poszłam w każde możliwe miejsce, w którym mogła być dziewczyna, ale jak zwykle, nie było jej nigdy, kiedy była potrzebna. Dam sobie odciąć obie ręce, że po prostu mnie zostawiła i poleciała z jakimś nowo poznanym facetem do naszego mieszkania.
                W każdym miejscu, w którym się zatrzymywałam, nagle pojawiał się też facet, który przyczepił się do mnie przy barze. Świetnie – wychodzi na to, że mam drugi, irytujący cień.
                Wyszłam przed klub i rozejrzałam się wśród palących, ale tam też jej nie było. Było z piętnaście stopni mrozu i zaczynał sypać śnieg, a ja miałam krótką spódnice, szpilki, skórę i… nie miałam torebki. Spojrzałam na drzwi, właśnie była przy nich jakaś bójka, więc po nią nie wrócę. Świetnie, Katherine, z każdym dniem coraz bardziej zasługujesz na miano geniusza.
                Przysiadłam na murku i objęłam się ramionami. Co za kretynka wychodzi tak ubrana z domu?
                Katherine Davies.
                Zerknęłam na awanturę – trwała w najlepsze. Ba, dołączyli się do niej ochroniarze którzy niby próbowali ją zakończyć. Pełna profeska.
                Schowałam twarz w dłoniach. Zaraz zamarznę albo się zabiję, albo zapłaczę, albo wszystko na raz.
                 – Nie zgubiłaś czegoś? – usłyszałam kpiący, och, Chryste, jakże denerwujący głos. Podniosłam
głowę. Jest i on.
                – Na mózg Ci coś padło? – zagotowałam się. – Czemu za mną łazisz?
                Zmarszczył brwi.
                 – Nie padło. Bardzo dbam o swój mózg. Jest moją drugą ulubioną częścią ciała. – Puścił mi oczko, potwierdzając moje domniemania, że tą pierwszą ulubioną częścią jego ciała jest jego penis – i moim zdaniem, ma facet spierdolony krwioobieg, bo chyba tylko do niego mu krew dopływa, a mózg pozostaje suchy jak wiór, stając się tym samym bezużytecznym. Wyszczerzył się głupkowato i rzucił mi moją torebkę.
                – Dzięki – burknęłam i wyjęłam z niej od razu telefon. Chciałam zamówić taksówkę, ale oczywiście telefon był rozładowany. Zaśmiałam się gorzko sama do siebie.
                 – Padł? – zapytał wesoło.
                Obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem i objęłam się ciaśniej.
                 – Nie łam się, gorzej byłoby, jakbyś siedziała tutaj sama – zaśmiał się.
                Zamknęłam oczy i w duchu liczyłam do dziesięciu, żeby mu nie przywalić. Siedziałam tak chwilę, aż usłyszałam, jak zaczyna rozmawiać przez telefon. Zamawiał taksówkę.
                – Myślę, że podwiezie nas oboje. Do ciebie czy do mnie? – Posłał mi zawadiacki uśmiech. Zdjął z siebie skórę i zarzucił ją na moje plecy. Pachniała nieziemsko. To niestety nie zmieniało tego, że to najbardziej arogancki człowiek, jakiego od bardzo dawna spotkałam. – Zgódź się, żeby do mnie, mam posprzątane.
                – Nie, dzięki.
                 – Łamiesz mi serce.
                 – Ciesz się, że nie kark. – Zrzuciłam z siebie jego kurtkę i wstałam. Chodziłam wokół, czekając na taksówkę jak na zbawienie, a on podśpiewywał sobie wesoło i palił papierosa.
                – A może zamiast seksu u któregoś z nas, zrobimy sobie przejazd po klubach? Noc jeszcze młoda – zawołał w końcu, ale na moje szczęście, podjechała taksówka. Ruszyłam do niej w tym samym momencie.
                 – Dzięki za torebkę i taksówkę – powiedziałam, zachowując resztki kultury i wsiadłam do środka.
                 O ile miałam wcześniej niezłe zdanie o taksówkach i taksówkarzach, o tyle teraz wszystko legło w gruzach, ponieważ w tej, w której teraz byłam, panował taki syf, że nie jestem pewna czy do fotela to się nie przykleję czasem.
                 – Żaden problem, słonko. – Wyszczerzył zęby i zamknął za mną drzwi. Myślałam, że odejdzie, ale przeszedł na drugą stronę i wsiadł obok mnie.
                – Co Ty robisz? Zamów sobie drugą – warknęłam, odsuwając się najdalej jak tylko mogłam.
                 – Jesteś taka niewdzięczna. – Przewrócił oczami. – Nie martw się, mała, żartowałem z tym seksem. Zachowajmy resztki kultury, większość ludzi sypia ze sobą dopiero po pierwszej randce. – Zastygłam i już chciałam wysiadać, ale samochód ruszył. – Proszę odwieźć najpierw panią – rzucił jeszcze do taksówkarza i sam – w końcu – zamilkł.

                Raz, dwa, trzy… liczyłam w głowie, kurczowo trzymając się umywalki. Daj spokój, Katherine, przeprowadzałaś tę rozmowę w głowie tysiące razy, nie masz się czego bać – próbowałam przekonać moje lustrzane odbicie, które trzęsło się niczym galareta. Nie mogłam uspokoić oddechu. Od dzisiejszego spotkania zależy moja przyszłość w tym mieście. Jak zawalę – zostaje mi jakiś zmywak, McDonald's albo głos wypowiadający te wszystkie denerwujące rzeczy w hipermarketach.
                Kenner’s Corporation EAM jest jedną z największych i najlepiej prosperujących korporacji w Nowym Jorku. Jest zjednoczeniem kilku największych koncernów na całym świecie. Zajmują się ekonomią, marketingiem, budownictwem i Bóg jeden raczy wiedzieć, czym jeszcze. Do nich należą największe projekty, wygrywają każdy możliwy przetarg, nie ma z nimi równych na jakimkolwiek rynku.
                Teraz ogłosili, że potrzebują asystentki z wyższym wykształceniem z prawa i ekonomii. ASYSTENTKI. Gdybym nie wiedziała, że w ich firmie asystentka to coś więcej, niż goniec i ktoś do odbierania telefonów – zabiłabym ich śmiechem za takie ogłoszenie.
                Zresztą, sama nigdy bym się tam nie zgłosiła. Moje CV znalazło się u nich po trzech butelkach wina w pewny sobotni wieczór, kiedy opijałyśmy z Sarą nowe mieszkanie.
                To kompletne wariactwo, bardziej nadaje się jako kelnerka do baru, niż asystentka w takiej firmie. Wszyscy na pewno są tam jak spod igły. Piękne blondynki o nieskazitelnych cerach, nogach do samego nieba i biuście D+.
                Wracając do tego, że jeśli mnie nie zechcą, to będę robić hamburgery – otóż, moje wykształcenie jest gówno warte w tym mieście. Nikomu nie jest potrzebna blondyna potykająca się o własne nogi, ze świstkiem o wykształceniu prawno–ekonomicznym w ręku, bo ani wszystkiego o prawie nie wiem, ani wszystkiego o ekonomii, tym bardziej, że byłam na beznadziejnej uczelni i większość wykładów i praktyk przebalowałam.
                Teraz jestem bardziej odpowiedzialna, ale co z tego? Nie cofnę czasu. Mogę iść na studia, znów, ale nie stać mnie na to, poza tym, zajęłoby mi to tyle czasu, że bym w końcu z głodu przymarła, szczególnie, że już nie pracuję u Louisa, bo jego żona postanowiła wrócić i zająć się restauracją.
                 – Kat, wyłaź, spóźnisz się – jęknęła Sara pod drzwiami. Przewróciłam oczami i obrzuciłam bacznym spojrzeniem moje odbicie.
                 Prawie całkowicie udało mi się zamazać oznaki zmęczenia po nieprzespanej nocy, ale im dłużej się sobie przyglądałam, tym bardziej wydawały mi się widoczne.
                Westchnęłam i otworzyłam drzwi kluczem. Sara otworzyła je zamaszyście i oparła się nonszalancko o futrynę. Miała potargane włosy, za dużą koszulkę do połowy ud i znając ją – pewnie nic więcej. W ręku trzymała podpalonego papierosa. Uniosła jedną brew, widząc moje ubranie.
                W odróżnieniu od jej negliżu, miałam na sobie czarne, ciasne spodnie, białą koszulę i czarną skórę.
                – Było założyć jeszcze pas dziewicy – prychnęła. – Na takie rozmowy, kotku, zakłada się miniówę, która ledwo zakrywa dupę. Bez łóżka nie przyjmują na takie stanowiska, szczególnie takie jak ty.
                 – Dzięki, wole sypiać sama, niż co noc z kim innym. – Minęłam ją w drzwiach i ruszyłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę zimnej wody i wypiłam ją duszkiem. Może chociaż to mnie uspokoi. –Zostawiłaś mnie wczoraj i uczepił się mnie jakiś wariat.
                 – Przystojny?
                 Skarciłam ją wzrokiem.
                – No co, Jezu. Przecież nic ci nie zrobił, nie? No to o co tyle krzyku? Rozepnij chociaż ten guzik, nie jesteś zakonnicą. – Podeszła do mnie i rozpięła jeden z guzików koszuli. Teraz było mi widać większość mostka. – Od razu lepiej. Chociaż ja rozpięłabym jeszcze ze dwa. – Spojrzała na moje stopy.
                Miałam na nich czarne, płaskie buty do kostki. Skrzywiła się, zgasiła papierosa w popielniczce koło mnie i poszła do siebie, żeby wrócić z wysokimi, czarnymi szpilkami.
                 – Nie włożę ich, wybije zęby. Wyglądałaś dziś za okno? – Skinęłam głową w stronę okna. Było całe zamrożone i prawie do połowy w śniegu.
                – Przestań pierdolić. – Rzuciła mi je pod nogi. – Jak ich nie zmienisz, to do Twojego powrotu spalę ci całą szafę. – Posłała mi kolejny grymas. – Dawno mam ochotę to zrobić. Poza tym pomyśl, jak będą ubrane laski tam. Te szpilki, to przy nich nic.
                Zmrużyłam oczy, ale włożyłam buty, które mi przyniosła. Były śliczne i miałyśmy ten sam rozmiar, ale nie na taką pogodę…
                 Westchnęłam. Trudno, najwyżej się połamie. Jeśli to ma mi pomóc dostać te pracę (choć wątpię, że dwie sztuki głupiego obuwia cokolwiek zdziałają) – zniosę to. Włożyłam czarny, krótki płaszcz i wzięłam jeszcze parę głębokich oddechów.
                Nie powinnaś się tak przejmować – powiedziałam do siebie w duchu. Przecież i tak nic z tego.
                Złapałam kluczyki, telefon i wyszłam z domu, słysząc za sobą jeszcze powodzenia od Sary.

                Wiedziałam. Wiedziałam, że te buty są złym pomysłem, wiedziałam – mówiłam do siebie w duchu, próbując zebrać się z tafli lodu, na której właśnie się poślizgnęłam i upadłam. Wstałam i znów upadłam – dwukrotnie – mocząc sobie całe ubranie i zdzierając ręce. Pomacałam ręką nogę, która mnie strasznie bolała, ale chyba nie była złamana. Wściekła spróbowałam jeszcze raz się podnieść i zobaczyłam, że kilka metrów ode mnie, przed drzwiami budynku, stoi brunet z uniesioną jedną brwią.
                Boże, co za wstyd.
                Udałam, że czegoś gorączkowo szukam w torebce, schylając głowę jak najniżej, żeby nie było widać, jak bardzo jestem czerwona.
                 Mimo to, usłyszałam, że do mnie podchodzi. Spodziewałam się, że będzie chciał mi pomóc albo zapytać czy nic mi nie jest, więc spojrzałam na niego. Miał twarde rysy twarzy i obojętne spojrzenie. Stał z jedną ręką w kieszeni, w drugiej miał aktówkę. Musiałam przyznać, że był strasznie, ale to strasznie przystojny. Czy tutaj pracują sami tacy? Jeśli tak, to, to istny raj.
                – Przepraszam – odezwał się. O mój Boże. Niby nic specjalnego nie powiedział, ale zaparło mi dech w piersiach. Miał jeden z tych głosów, który przyprawia kobiety o gęsią skórkę. Zrobiło mi się tak gorąco, że myślałam, że lód zaraz zacznie pode mną topnieć. – Za rogiem jest klinika, w której można zapisać się na kurs realnego patrzenia na świat, bo może nie zauważyła pani śniegu po kolana i centymetra lodu, na każdej płaskiej powierzchni – mruknął. Całe nogi mi się trzęsły, ten głos był… Zaraz. Co on powiedział? – Za wypadki przed budynkiem, odszkodowań nie płacimy, mogła pani zrobić sobie coś w środku.
                Rozszerzyłam oczy i nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam w takim szoku, że nie mogłam się nawet ruszyć. Za to brunet, nie zwracając już na mnie uwagi, obrócił się i wszedł do budynku, po drodze rzucając do faceta przy nich stojącego, żeby posypał chodnik solą przy pierwszej wolnej chwili.
                Otworzyłam usta i wpatrywałam się w zamknięte drzwi, dopóki nie ocucił mnie głos owego pana. Był starszy i miał przyjemny wyraz twarzy. Widać było, że miał zupełnie inny charakter niż ten… Ktoś.
                 – Pomogę pani. – Podszedł do mnie i wyciągnął obie ręce, żeby dźwignąć mnie z ziemi. – Proszę się nie przejmować, James jest bardzo zgorzkniały, na jego sympatię i szacunek trzeba zasłużyć. – Posłał mi ciepły uśmiech.
                – Bardzo dziękuję. Nie wiem co mi się dziś stało – przyznałam speszona.
                – Każdy ma lepsze i gorsze dni. – Cofnął ręce, upewniając się przed tym, że już ustoję na własnych nogach. Wskazał mi ręką drzwi, za którymi zniknął brunet. – Proszę, tylko ostrożnie.
                 Skinęłam mu głową w podziękowaniu i ruszyłam do drzwi, choć po spotkaniu tego dupka, miałam raczej wrażenie, że idę wprost do paszczy jakiegoś ogromnego zwierzęcia, które połknie mnie żywcem.

                 – Co myślisz, James? – Joseph, przepraszam, pan Kenner, odezwał się po dłuższej rozmowie ze mną do swojego syna, który całą rozmowę siedział na biurku z założonymi rękami, lustrując mnie od góry do dołu.
                Oczywiście, synem był mężczyzna, który tak mnie miło potraktował przed budynkiem.
                – Ja jej tu nie chcę – powiedział otwarcie. – To pewnie kolejna, która chce wyłudzić kasę. Znalazłem ją leżącą krzyżem pod firmą dzisiaj rano. Chyba że jest Jehową i to była prostracja. – Pro… co? Popatrzył na mnie uważnie. – Jesteś?
                 – James! Jak możesz tak mówić – zagrzmiał.
                 – No wybacz mi, ale nie wiem, co mam o niej myśleć. Nie wydaje mi się, żeby nadawała się na to stanowisko i tyle – odpowiedział, niewzruszony gniewem ojca. – Nie ma kwalifikacji dobrych.
                 – Przestań zabierać swoje problemy osobiste do pracy i odgrywać się na innych, synu – zagrzmiał. – Przecież tylko o to chodzi. Jesteś nieprofesjonalny.
                 – Ostre słowa jak na kogoś, kto doszedł do władzy po plecach rodziców. Też mam coś w tej firmie do powiedzenia, a skoro ma to być też moja asystentka, to mam prawo wybrać taką, jaką ja chcę.
                Widać było, że zagotował ojca do granic. Powoli obrócił się do mnie i poprosił, żebym poczekała na niego na korytarzu. Wyszłam i dokładnie słyszałam, jak się kłócą.
                 – Jaki ty dajesz przykład pracownikom, niedługo wszyscy będą nam pluć w twarz!
                 – Nie przesadzaj, ona nie będzie tu pracować.
                 – Będzie, bo ma dobre kwalifikacje, nie potrzebne ci lepsze na asystentkę. I dobrze ci radzę, przestań na mnie warczeć przy innych. Mogę cię zniszczyć w pięć minut.
                Odpowiedziało mu milczenie.
                 – James… Przepraszam. Po prostu nie chcę, żebyś zachowywał się, jakby był winien całemu złu na świecie. Wiem, że odkąd Julia…
                 – Chyba narobiłam zamieszania tym moim odejściem – przerwała mi wysoka brunetka, siadając obok. Była w mocno zaawansowanej ciąży. – Ale sama pani rozumie. – Pogłaskała się po brzuchu. – Zresztą, praca tutaj nie jest dla mnie. – Uśmiechnęła się blado. – Mam za słabe nerwy.
                 – Jest aż tak źle? – dopytałam.
                 – Myślę, że się pani przekona.
                 Posłała mi jeszcze jeden uśmiech i wróciła na swoje miejsce pracy. Zrobiła to wczas, bo zaraz po tym jak usiadła, drzwi otworzyły się i wyszedł z nich starszy z mężczyzn.
                 – Gratuluję, ma pani tę posadę. Zapraszam w poniedziałek na ósmą rano – powiedział krótko z chwilą, kiedy z gabinetu wyszedł młodszy, obrzucając mnie obojętnym spojrzeniem. Wsadził ręce w kieszenie i oparł się o biurko brunetki. Poderwała się z krzesła i czekała, co do niej powie, on jednak spojrzał na mnie.
                 – Raczej od jutra. Rose kończy już dziś, a papiery są w strasznym nieładzie. – Pokręcił głową. – Powiedziałbym nawet, że jest w nich straszny pierdolnik.
                 – James! – Jonathan zrobił się cały czerwony. – Bardzo panią przepraszam, my zawsze w pracy zachowujemy profesjonalną kulturę, James ma po prostu zły dzień.
                – Ta, jasne – roześmiał się brunet. Byłam zdezorientowana, ale jego śmiech sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła. – Rose powie Ci jak wszystko ułożyć. Miłego weekendu. – Wziął z biurka aktówkę, z którą widziałam go wcześniej i wyszedł, pogwizdując.
                 – Bardzo przepraszam – wymamrotał pan Kenner. – Nie musi pani oczywiście tego robić, nie musi. – Odchrząknął i poluzował krawat, zrobił się cały czerwony i ciężej oddychał ze złości, którą bardzo próbował ukryć. – Rose, poproszę o szklankę wody do mojego gabinetu – odezwał się do brunetki. – Do poniedziałku. – Posłał mi słaby uśmiech i zniknął za drzwiami.
                 Nie rozumiem, za co ten facet tak mnie nie cierpi. Nawet mnie nie zna. Nie zamienił ze mną sam pół słowa. Dupek. Myślałam, że to wczoraj miałam paskudny wieczór, ale ten dzień przebija wszystko. Z jednej strony powinnam cieszyć się, że mam tę pracę, a z drugiej, nie wiem czego się spodziewać po takim wariacie. Nawet nie wziął mojej teczki do rąk. Nie pofatygował się, żeby cokolwiek powiedzieć, zapytać, z góry mnie stracił i nawet się z tym nie krył.
                Wyjęłam telefon, żeby zadzwonić do Sary. Otworzyłam kontakty, ale nie było tam żadnego numeru. No, prócz jednego.
                Carter.
                 Kim u diabła jest Carter i co jego numer robi w moim telefonie, zamiast wszystkich, które miałam?
                Wybrałam numer i czekałam, aż ktoś odbierze.
                 – No cześć, piękna – usłyszałam denerwujący głos i wszystko stało się jasne. Mój telefon był „wyładowany”, bo ten facet, który za mną wczoraj łaził, grzebał w nim.
                 – Mogłam się tego spodziewać – powiedziałam zrezygnowana. – Usunąłeś mi wszystkie numery? Jesteś aż tak zdesperowany?
                 – Zdesperowany? Nie. Oszalałem na Twoim punkcie, kotku – odpowiedział zalotnie. – To co? Dasz wyciągnąć się na drinka lub dwa?
                 – Nie, dzięki, wolałabym wypić czysty kwas.
                 – Kwasu to ja już nie biorę.
                 – Gratuluję. Gdzie mogę znaleźć moje kontakty?
                – Wszystkie są ze mną, musisz je tylko odebrać.
                Zacisnęłam zęby ze złości, kiedy zaczął jeszcze coś mówić, ale nie chciało mi się już tego słuchać, więc się rozłączyłam. Nie schowałam jeszcze telefonu do torebki, kiedy znów zawibrował.
                Przyszedł SMS: Będę o 20, adres znam. Jestem tak podekscytowany, że chyba umyję dziś wszystkie zęby. :–)

16 komentarzy:

  1. Ok, jestem i ja! Przyznam Ci szczerze, że kiedy wspomniałaś o tym, że poznają się w klubie, to sobie to trochę inaczej wyobrażałam. Jaki on jest natrętny! Ale śmiać mi się chciało, kiedy czytałam cały rozdział. Facet nie daje za wygraną i liczy na to, że "coś będzie", no ale niestety chyba na razie musi się rozczarować. Swoją drogą... kto normalny wybiera się w mróz w takim ubraniu? Kat jest trochę lekkomyślna. Ja raz wyszłam po kąpieli na mróz (co prawda mróz nie był duży, no i od kąpieli minęły 2,5h) i zaraz złapałam choróbsko, a potem zapalenie płuc :D No ale mniejsza.
    Dobra, śmigajmy dalej. Co do tej rozmowy kwalifikacyjnej... Poważnie, przez dobre kilka minut śmiałam się, jak czytałam o tym upadku na lodzie! Sara powinna jednak darować i nie kazać jej wkładać tych szpilek. Dobrze, że dziewczyna się nie zabiła, bo ja sama nieraz potrafię przewrócić się na prostej drodze idąc w butach bez obcasów i to jak chodniki nie są oblodzone :D
    Kurcze, już liczyłam, że coś zaiskrzy między nimi, lód stopnieje, tęcza i te sprawy a tu takie rozczarowanie! James to niezły dupek. Szkoda tylko, że przystojny, bo wcale nie jest to ułatwieniem ,kiedy chce się go znienawidzić :D
    Bardzo jestem ciekawa jaki cel ma Jonthan w tym, że przyjął Kat do pracy... Mam nadzieję, że wkrótce to wyjaśnisz :D
    A! No i nie mogę się doczekać, bo zakończenie rozdziału jest bardzo ciekawe :D Ich spotkanie jest nieuniknione! :D

    A teraz ta mniej przyjemna część, w której muszę wytknąć Ci kilka drobnych błędów ;)
    "Nie uciekaj, chce się tylko poznać" - chyba powinno być "cię"
    Mózg to nie część ciała, to organ/narząd
    "Westchnęłam i otworzyłam kluczyk w drzwiach" - ja bym napisała "przekręciłam kluczyk" albo "otworzyłam drzwi z klucza" ;-)
    Dobra to chyba tyle, co udało mi się zauważyć, mam nadzieję, że nie jesteś zła ;-)
    Czekam na nowość :*

    OdpowiedzUsuń

  2. Widziałam jak zareklamowałaś na moim blogu swój rozdział więc przybyłam. Co do opowiadania zachęcająco się zaczyna gbur firmowy, zalotnik, pomocna Sara no i Kat bardzo zróżnicowane postacie. Przyznam, że ubierać się tak w taki mróz? Nie daje to dobrego wrażenia… ale Kat w końcu dostaje tą prace. Nie spodziewałam się, że CV Kat trafi do korporacji przez przypadek. Jestem też ciekawa jak dziewczyna poradzi sobie z owym zalotnikiem. Będę czekała na następny rozdział.
    Życzę weny i sukcesów :)
    Zachęcam też do przeczytania całego mojego opowiadania a nie tylko zakładki Spam : ://dziewczyna--z--blizna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Przybyłam tu, dzięki Twojej reklamie pozostawionej na blogu, która mnie zaintrygowała. I stanowczo nie żałuję tego, że tu zajrzałam. Być może były jakieś drobne wpadki językowe, jakieś małe powtórzenia, ale ja zazwyczaj nie przykuwam do tego większej uwagi. Dla mnie najbardziej liczyło się to, że akcja była bogata i wciągająca.

    Pierwszą moją myślą, gdy przeczytałam Twój rozdział, było to, że główna bohaterka ma strasznego pecha do facetów. Najpierw ten nachalny Carter z baru, potem ten zadufany w sobie i swoim bogactwie James. Niby ci mężczyźni są od siebie tak różni, ale ani jeden ani drugi nie wzbudził mojej sympatii. Zastanawiam się, czy Kat dostała pracę rzeczywiście na podstawie swoich kompetencji. Mam dziwne wrażenie, że to ojciec chciał utrzeć nosa synowi i postanowił zrobić mu tym na złość. W każdym bądź razie nasza bohaterka będzie musiała się bardzo mocno w sobie zaprzeć, by znosić w jakiś sposób te międzypokoleniowe nieporozumienia. Dodatkowo przeczuwam, że jej praca w tak ogromnej korporacji nie będzie łatwa.

    Jako, że ani jeden ani drugi mężczyzna nie wzbudził mojej sympatii, to już postać Sary kompletnie nie przypadła mi do gustu. Cóż to za dziewczyna, która najpierw wystawia Kat, na pastwę Cartera w barze a potem pod groźbą, każe nałożyć jej buty, które w niczym nie pomogły kobiecie, ba nawet przyczyniły się do złośliwości. Swoja drogą Kat powinna mieć też trochę zdrowego rozumu i nauczyć się asertywności, albo chociaż wziąć ze sobą te buty i nałożyć je dopiero w budynku.

    Cóż jestem ciekawa tego, czy Carter rzeczywiście wpadnie odwiedzić Kat. No i zastanawiam się jak będzie wyglądało to spotkanie, jeśli ten mężczyzna jest wyjątkowo zainteresowany kobietą, a ona wręcz odwrotnie. To na pewno będzie zabawne :)

    Pozdrawiam ciepło i życzę mnóstwo weny. W wolnym czasie zapraszam na: http://przeklete-bractwo.blogspot.com/ - opowiadanie, którego jestem współautorką. Może przypadnie Ci do gustu? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, Katherine! To pierwsze słowa, które cisną mi się na usta. Rewelacyjnie opisałaś tę scenę, jestem pod ogromnym wrażeniem! Gratuluję. Kurcze, trochę szkoda mi głównej bohaterki... śliska podłoga często nie sprzyja butom, więc ten facet był nie uprzejmy. Okej, powiedzmy wprost, zachował się jak prostak. Mam nadzieję, że gorzej już nie będzie...
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
    http://wzburzone-fale.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział ciekawy. Masz lekki styl pisania, fajnie się czyta. Życzę weny i czekam na następny. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsze co muszę wręcz stwierdzić to fakt, iż James'owi spodobała się Kat. Po prostu należy do tego typu mężczyzn, który nie okazuje uczuć i dlatego nie chcąc łamać zasady będzie uprzykrzać jej całe życie w firmie. Ten "zalotnik" - boski. Humorystyczny i nadający całemu rozdziałowi wyglądu, gdyby nie On... Smiem wnioskować, że nasza bohaterka w przyszłości będzie wybierać między nim, a Panem wrednym i nieszczęśliwym. Ale to tylko insynuacje.
    Pozdrawiam,
    Chora
    Fanatyczka
    Drarry
    (II)SLY.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwsze, co mi się nasuwa po przeczytaniu tego rozdziału, to myśl, że Kat naprawdę nie ma szczęścia do facetów. Jeden natrętny, drugi za to bezczelny i chamski. Mimo wszystko to jednak James wydaje mi się o wiele gorszy, a skoro dziewczyna ma pracować w firmie jego ojca, to pewnie jeszcze nie raz będzie miała z nim nieprzyjemności. Szkoda, skoro jest taki przystojny :D. Ze wszystkich postaci najbardziej jednak do gustu nie przypadła mi Sara. Od razu zaczęła mnie irytować i wydaje się strasznie infantylna. Jej podejście do pracy, mianowicie przekonanie, że bez łóżka nic się nie osiągnie, też nie mówi o niej zbyt dobrze. Mam nadzieję, że chociaż Kat pozostanie w miarę normalną i rozsądną dziewczyną jak do tej pory.
    Pozdrawiam i czekam na następne rozdziały ;). W wolnej chwili zapraszam do siebie: http://niebowczerni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Chciałabym mieć takiego pecha do facetów, aby spotkać takiego Cartera XD. Może i bezczelny dupek, ale taka pewna Kat, która nie da sobie w kaszę dmuchać, pewnie jeszcze bardziej go kręci. Czyżby szykował się romans z rozterkami, którego wybrać? Jeśli, to będzie romans. Jak będzie, to już jestem Twoja. James… James jest… No po prostu jest. Niezbyt miły, ale możliwe, że to tylko taka otoczka. Jestem ciekawa relacji, jakie wyjdą z znajomości jego i Kat, chociaż nie powiem, bo to rozmowy Cat i Cartera powalają mnie na łopatki. Jeśli jednak kolejność w bohaterach ma jakieś znaczenie, to James stoi na drugim miejscu, a Carter jest gdzieś tam, tam na dole XD.
    Co do samej Katherine, to bardzo polubiłam jej postać. Wydaje się wyszczekana, ale przed rozmową to niezłego miała stresa. No i ta wpadka ze szpilkami, pewnie będzie miała ochotę zabić Sarę!
    Idę czytać dalej,
    CM Pattzy

    http://niewinne-grzechy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękny szablon. Ciekawie się zaczyna. Od razu powiem ,że postać Sary mi się nie podoba chociaż Katherine jest fajna. A najbardziej podobał mi się ten fragmęt:
    ,, -Łamiesz mi serce.
    -Ciesz się, że nie kark. ''
    Świetny!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyznam, że uroczo się zaczyna, tak nieco łobuzersko. Motyw szpilek, przejechania się na nich niczym na lodowisku i faceta, który to dosłownie olał, bo te kilka słów, które rzekł, to ani pocieszające, ani potrzebne się nie okazały, przypadł mi do gustu. Najbardziej jednak podoba mi się postać tego łobuziaka, choć przyznam, że jego zachowanie jest stricte niedojrzałe, dziecinne i momentami bezczelne, bo kto to widział, by grzebać w cudzym telefonie bez pytania, by się tak naprzykrzać itd. Podoba mi się też różność, taka odmienność tych współlokatorek, no i jest motyw bogatego synalka, pracującego w firmie ojca, oraz widoczna kosa między tymi panami. Oczywiście zostaje na dłużej i pewnie w przyszłym tygodniu wpadnę przeczytać resztę. Na chwilę obecną pozdrawiam, żegnam się, życzę miłego dnia i w wolnych chwilach, jakbyś miała ochotę, to zapraszam do siebie:
    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. A więc przybywam i ja. Zastanawiam się czy to będzie obyczajówka czy romans. Wydaje mi się, że jednak romans i że główna bohaterka będzie mogła wybierać i przebierać między panem bezczelnym a panem natrętnym. Ja na jej miejscu chyba olałabym obu, choć James o wiele mocniej mnie fascynuje.
    Zastanawia mnie też Sara i jej głupie rady. Już w gimnazjum uczą, że na rozmowę o pracę, ubiera się jak na rozmowę o pracę, a nie jak na stanowisko prostytutki. Dziwną więc ma Katherine współlokatorkę. Domyślam się, że dziewczyna jeszcze sporo namiesza i jeśli Kati nie złamie przez nią nogi, to pewnie przez któregoś z panów straci głowę, albo raczej dla któregoś z tych panów straci głowę.
    Ciekawi mnie jak to się wszystko potoczy, więc od razu przechodzę do kolejnego rozdziału.

    takamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział przeczytałam jednym tchem. Zaczyna się ciekawie, najbardziej spodobały mi się teksty Kath. Brakuje mi zakładki opis bloga, bo mimo wszystko chciałabym wiedzieć z jakim typem opowiadania mam do czynienia. :/ Póki co tylko Kath jakoś mi się spodobała, Sara zachowuje się tak jakoś dziecinnie,a tych dwóch facetów - jeden gorszy od drugiego. Może zmienię nastawienie w późniejszych rozdziałach. ;)
    Mam jeszcze parę uwag. Tło zlewa się z literami przez co strasznie męczą mi się oczy przy czytaniu (powinnaś to jakoś zmienić). Poza tym dialogi nie zaczyna się od dywiz - tylko od półpauzy (alt + 0150) lub pauzy (alt + 0151).
    Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo weny. ;*
    PS: Niedługo przybędę skomentować pozostałe rozdziały, a póki co zapraszam na rozdział szósty na: http://cora--ciemnosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Znalazłem cię na blogu u ooby którą oboje czytamy i postanowiłem wpaść. Zacznę od tego że jest to bardzo intrygujące opowiadanie i wydaje się że będzie pełne zwrotów akcji. Tak jak najszybszy z tą pomyłką. Bardzo przyjemnie sie czyta i za to masz duży plus. Trochę irytuje mnie Sara ale może się do niej przekonam.
    Zapraszam do siebie http://opowiadania-matta.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  14. Halo, halo :))
    Zacznę troszkę od końca, jednak jest to jednak rzecz, która od razu rzuciła mi się w oczy i jestem tym strasznie pozytywnie zaskoczona. Albowiem, kiedy przeczytałam, że dziewczyna idzie na rozmowę o pracę, a wcześniej mieliśmy scenkę z mężczyzną z klubu, byłam prawie pewna, że to on okaże się nowym pracodawcą - czy w tym wypadku synem pracodawcy. A tu proszę! Nic takiego. Niespodzianka, ale to bardzo dobrze - ta sama fabuła po pewnym czasie się przejada :P
    Uwielbiam główną bohaterkę - co prawda dużo o niej jeszcze nie wiem, ale jej przemyślenia rozwalają mnie całkowicie, a dodatkowo strasznie przypomina mi pod niektórymi aspektami moją przyjaciółkę, więc chyba sama rozumiesz, że nie mam innej opcji niż to, że ją kocham! :DD
    Mam tylko nadzieję, że nie podda się niegrzecznemu i opryskliwemu Jamesowi!
    Chłopak z klubu natomiast mnie urzekł. Jest co prawda troszkę upierdliwy i może nawet dziecinny, ale nie wiem... jest coś w niem słodkiego. Taki malutki uparciuszek, który zrobi wszystko by dostać to co chce :)
    Trafiłam tutaj przez komentarz, który u mnie zostawiłaś, więc pomyślałam, że przeczytam i jak się pewnie spodziewasz, na razie nie żałuje, że to zrobiłam. Powoli będę sobie nadrabiać rozdziały, więc spodziewaj się moich komentarzy w ciągu tygodnia, a w międzyczasie chciałabym cię również zaprosić do siebie. Nie wiem czy czytałaś, ale jak nie to może, akurat ci się spodoba -> http://fifty--days.blogspot.com/
    Ściskam! :**

    OdpowiedzUsuń
  15. cześć, znalazłam twojego bloga przypadkowo i pomyślałam, że skoro już tu jestem przeczytam pierwszy rozdział i być może okaże się że twoje opowiadanie przypadnie mi do gustu. I tak się właśnie stało😁
    Polubiła Kat, ma cięty język, jest zabawna, a do tego trochę lekkomyślna i nieporadne. Ta sytuacja przed budynkiem firmy bardzo mnie rozśmieszyła. A jeśli już o tym mowa to James (nie wiem czy dobrze zapamiętałem imię jeśli nie to mnie popraw) okazał się niezłym dupkiem zresztą podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie było lepiej. W takim momencie nie wiadomo czy śmiać się czy płakać że dostała tą pracę. Lrce do drugiego rozdziału i spotkania Kat z Carterem, które trzeba mu przyznać nieźle sobie ukartował.
    Mewa!
    nauczysz-sie-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń