sobota, 2 kwietnia 2016

Rozdział 5

Sara
                Pik, pik, pik, pik… Dźwięk kardiomonitora doprowadzał mnie do szału, jednak nie mogłam go ani wyłączyć, ani choćby ściszyć. Właściwie, to nie mogłam się nawet ruszyć. Czułam, że staje się coraz bardziej świadoma, słyszałam głosy dochodzące z zewnątrz, jednak kiedy próbowałam otworzyć oczy lub chociaż poruszyć palcem…
                Wiedziałam, że jestem w szpitalu, przez te wszystkie dźwięki. Nie wiedziałam jednak, dlaczego się tu znalazłam i dlaczego wszystko tak bardzo mnie boli. Miałam w głowie kompletną pustkę. Próbowałam przypomnieć sobie bezskutecznie jakąkolwiek informacje. O sobie, o tym, dlaczego tu jestem i co mi właściwie jest.
                Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Tak samo subtelnie podsunął sobie krzesło bliżej mnie i zasiadł, rzucając czymś, zapewne na jakąś blisko mnie położoną szafkę.
                – Mogłabyś się w końcu obudzić, bo gadanie do takiego niemal trupa, to żadna frajda – usłyszałam czyjś głos, jednak nie byłam w stanie go rozpoznać. Poczułam, że owy ktoś dotyka mojej dłoni. – Tęsknimy za tobą wszyscy. – Głos mu się załamał. – Dom jest bez ciebie taki pusty, a mała… ciągle dopytuje, gdzie jej mamusia. I co ja mam jej mówić?
                Kim do cholery był facet, który do mnie mówił? I jaka mała? O co tu chodzi?
                – Twoja idiotyczna matka mówi, że już się nie obudzisz, że powinniśmy wyjechać, ja i mała… ale nie zostawimy cię, aniele. Musisz do nas wrócić. – Poczułam muśnięcie ust na czole, a później na dłoni. – A jak już to zrobisz… – zamilkł. – To chyba ci aż wtłukę za to, ile strachu narobiłaś.

                No zawołaj mnie wreszcie, bo zaraz tu kociokwiku dostane jakiegoś – mówiłam w myślach do drzwi z tabliczką, z wyjątkowo głupim nazwiskiem.
                Zaczęłam stukać paznokciami o szklany stoli, stojący po mojej lewej stronie. Były na nim rozrzucone broszurki, z denerwującym, motywującym do działania bełkotem. Miałam ochotę szarpnąć ręką i spierdolić całe to gówno na ziemię, ale zamiast tego zerwałam się na równe nogi i wparowałam do gabinetu Darrena. Nie pofatygowałam się, żeby chociażby zapukać, otworzyłam tylko drzwi z trzaskiem na całą szerokość.
                Moim oczom ukazał się siwiejący brunet, którego już dobrze znałam i siedząca naprzeciw niego starsza kobieta, wyraźnie wystraszona moim kulturalnym wejściem. Zignorowałam ją jednak i wbiłam wiercące spojrzenie w mężczyznę. Wstawał powoli, obserwując każdy mój ruch.
                – Potrzebuję porozmawiać – wywarczałam przez zęby. – Dzwoniłam. Dzwoniłam kurwa, miało być na dwudziestą, jest dwudziesta trzydzieści, a ja potrzebuje porozmawiać, Darren, teraz, teraz potrzebuję – zaczęłam chaotycznie, zaciskając i rozluźniając przy tym pięści, aż zacisnęłam je tak mocno, że jestem pewna, że pobielały mi kłykcie.
                – Wiem, Saro – zaczął łagodnie, będąc już prawie obok mnie. – Jednak jest opóźnienie, pójdź do Margaret, zaparzy ci herbaty, zaraz skończymy i cię przyjmę, dobrze? – mówił do mnie jak do dziecka albo jakbym była jakaś, kurwa, niedorozwinięta.
                – Nie mów tak do mnie – wysyczałam. – Nie będę czekać. Nie masz czasu, to pierdol się. – Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam korytarzem, zakładając na siebie kurtkę.
                Wszystko we mnie dygotało, wszystko, a moją głowę zalewały wizje, których wcale nie chciałam. Do uszu dobiegały głosy. Wiedziałam, że wcale nie mówią do mnie teraz, w tej chwili. To były głosy, które mówiły do mnie lata temu, głosy, których nie chciałam, nie chciałam i nie wiedziałam, czego one ode mnie, kurwa, chcą.
                – Wczoraj miałem pogrzeb, jutro mam pogrzeb, a pojutrze się żenie. Same nieszczęścia mnie spotykają w tym tygodniu – jęczał zabawnie przystojny brunet do kolegi, jednocześnie głaskając moje udo.
                Przewróciłam ostentacyjnie oczami i trzasnęłam go w ramię za ten głupi żart, ku jeszcze większej uciesze chłopaka siedzącego naprzeciwko nas.
                – Ale chociaż kawalerski fajny planuję – ciągnął, żeby mnie zdenerwować. – Spotkamy się z jakimiś gorącymi paniami. Szampan, kisiel, te sprawy… – wymieniał.
                – Nikt z tobą nie pójdzie, twoja przyszła żona by nam gardła poprzegryzała – stwierdził ten drugi i wyszczerzył się głupkowato.
                – Nikt nie pójdzie, bo nikt go nie lubi – odezwałam się. – Ale ja z tobą chętnie spędzę ten wieczór, misiu. - Pogłaskałam ukochanego po włosach z szerokim uśmiechem, na co odpowiedział mi wzrokiem godnym samego diabła.
                Chłopak który przed chwilą tak ochoczo wszystko komentował, teraz buchnął śmiechem, a ja poczułam, jak palce drugiego wbijają się w moje udo, prosto w splot nerwowy, przez co naprawdę zabolało. Wyrwałam nogę i odsunęłam się od wariata, przewracając jednocześnie oczami.
                Westchnął na to przeciągle i przygarnął mnie do siebie, szepcząc na ucho, że…
                – Wypierdalać! – wrzasnęłam w końcu, rzucając wszystkim co miałam w rękach o chodnik, na którym już się znalazłam. – Dajcie mi kurwa spokój – jęknęłam znowu i upadłam na kolana, czując, jak łzy ciekną mi po policzkach. Schowałam twarz w dłoniach, próbując złapać głębszy oddech.
                Miałam wrażenie, że coś mnie zaraz rozedrze od środka, rozczłonkuje, zje i wypluje. Jakby były we mnie dwie osoby i ta druga chciała wyjść na powierzchnie, zabrać mój spokój i zniszczyć, zniszczyć wszystko. Zniszczyć mnie całą.
                Poczułam czyjeś dłonie, które biorą mnie pod boki i unoszą na murek, koło którego klęczałam. Nie otworzyłam oczu nawet na chwile, nie byłam nawet ciekawa, kto to był, dlaczego to robi i czy teraz nie zrobi mi jakiejś krzywdy.
                – Sara… – usłyszałam ciepły głos. Otworzyłam oczy. Darren ukucnął przy mnie i spojrzał z dołu na moją twarz. – Co się dzieje?
                – Nie wiem – wyszlochałam, rozsypując się na dobre. – Zabierz to, Darren, ja już nie mogę, one mnie zabiją.
                – Nie zrobią tego. – Sięgnął po moje rzeczy: Torebkę, z której wszystko się wysypało, klucze, potłuczony telefon… Zebrał wszystko i podniósł się, żeby wziąć mnie pod ramię i zacząć prowadzić w stronę budynku. – Zaparzymy ci ziółek, dobrze? I porozmawiamy.
                Dałam się mu prowadzić, chociaż wewnętrznie nie uspokoiłam się w najmniejszym stopniu. Dopiero siedząc w jego gabinecie, z do połowy wypitą szklanką obrzydliwego naparu, byłam w stanie wydusić z siebie słowo.
                – Leżałam w łóżku. Ja tylko leżałam w łóżku Darren, a one przyszły i nie potrafiłam sobie poradzić z tą falą. Widzę coś, a nie wiem co to, kim oni są i dlaczego… – zachłysnęłam się powietrzem. – Dlaczego ja niczego nie pamiętam. – Przymknęłam oczy i zaczęłam szybciej oddychać.
                – Spróbujesz opisać mi to, co widziałaś? – zapytał łagodnie.
                Pokręciłam głową, bo naprawdę nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie potrafiłam opisać niczego, co widziałam.
                – Facet, był tam jakiś facet i byłam ja. I nie wiem co więcej. Kurwa, nie wiem. – Odłożyłam z głuchym stuknięciem filiżankę i oparłam czoło o dłoń.
                – Potrzebujesz czasu, Sara – powiedział cicho, a we mnie zawrzało.
                – Czasu? – warknęłam, łypiąc na niego morderczo. – Minęły dwa lata. Ile tego czasu jeszcze mi potrzeba? Kolejne dwa? Pięć? Dziesięć? Nawet nie wiem kim są ludzie, których widzę, nawet nie wiem czy żyją, co mnie z nimi łączyło, nikt mi nic, kurwa, nie mówi! Nawet nie wiem czy…
                – Czy co? – dopytał, bo długo się nie odzywałam.
                – Czy ja na pewno mam na imię Sara, czy to wy mi tylko to wmawiacie. – Moje oczy po raz kolejny zaszły łzami. – Ty i moi pieprzeni rodzice, którym chyba jest wygodniej, że zrobili ze mnie kurwę bez emocji. Potrafię być tylko wściekła albo przybita, nic więcej. W tym co widzę, nikt nie mówi do mnie pierdolona Sara, Darren, nikt.
                – Jak do ciebie mówią?
                – Nie wiem.
                – Nie wiesz – powtórzył, jakby innej odpowiedzi nawet nie oczekiwał.
                – Nie. Nie pamiętam. Pamiętam przez chwilę i zaraz zapominam.
                – Może tylko ci się to wydaje… – zaczął niepewnie. – Rozmawiałem z twoimi rodzicami, Sara – westchnął w końcu. – Twój ojciec przyjeżdża co tydzień. Wszystko co mi powiedział, próbowałem ci przekazać od wypadku. Nic więcej mi nie mówił, więc i nic więcej pewnie nie ma. Skąd u ciebie taka podejrzliwość? Nie nastawiaj się tak negatywnie, to twoja rodzina, chcą dla ciebie dobrze. Pozwól im cię wspierać.
                Nie odpowiedziałam, bo jak dla mnie, to pierdolił bez sensu. Psycholog o dupę potłuc. Karmi mnie kłamstwami, które mu naopowiadali. Są siebie, kurwa, warci wszyscy.
                – Przepiszę ci nowe lekarstwa – odezwał się w końcu, na co wzruszyłam tylko ramionami. – Przyjdź do mnie we wtorek, a gdyby się coś działo, dzwoń. Możesz się po nich kiepsko czuć. A jak twoja relacja z Katherine? Powiedziałaś jej?
                – Nie.
                – Dlaczego?
                Ponownie wzruszyłam ramionami. Nie mogłam powiedzieć nic Kat. Wiedziała tylko, że miałam wypadek. Nie wiedziała, że straciłam pamięć, że przed tym miałam dobre życie, ludzi, którzy mnie kochali, dobrą pracę – chociaż kto wie czy miałam, w końcu mam na to tylko słowo matki i ojca. Nie wie i nawet nie zauważa, że nie potrafię sobie poradzić ze sobą, ciągle jestem na psychotropach, w nocy mam same koszmary, których nie rozumiem…
                Moje złe traktowanie jej nie jest spowodowane tym, że to do niej coś mam, a tym, że zalewa mnie fala niezrozumiałych głosów lub obrazów z przeszłości, których nie potrafię nawet opisać. Tak mi się przynajmniej wydaję... Myśli, że bywam z mężczyznami dlatego, że to lubię, bo jestem puszczalska  i nic nie warta, a tak naprawdę, to chce po prostu coś poczuć, coklolwiek, chociaż przez chwilę. Mimo, że to brzydzi mnie samą.
                Katherine mnie nie zna. Nie wie, że Sara, którą zna, to jedynie maska. Maska, której nigdy nie zdejmę przed nią, bo nie może poznać moich słabości, nie może. Nikt więcej już nie może, bo wykorzystają to przeciw mnie.
                Mimowolnie zaczęłam kręcić głową.
                – Pójdę już do domu – szepnęłam ledwo słyszalnie, gapiąc się w podłogę.
                – Myślę, że…
                – Już mi lepiej – przerwałam mu. – Jest mi lepiej – skłamałam, tym razem pewniej.
                Odpuścił i wypisał receptę. Podając mi ją, zerknął jeszcze na moje ręce, pokryte okrągłymi i podłużnymi bliznami. Spojrzałam na nie, próbując sobie przypomnieć, kiedy właściwie się pojawiły, ale zamiast tego, była tylko jedna, wielka, czarna dziura.
                – Nie było tego wcześniej – mruknął, łapiąc mnie za nadgarstek. Nim zdążył się przyjrzeć, zabrałam rękę i wsunęłam ją w rękaw płaszcza.
                – Nie pamiętam, skąd są – burknęłam i wzięłam swoje rzeczy.
                – Sara – odezwał się, kiedy byłam już przy drzwiach. – Jeśli dalej będziesz to robić, pójdziesz do szpitala.
                Spojrzałam na niego przez ramię, nie wierząc w to, co mówi. Zacisnęłam wargi w wąską linię, ale nie odezwałam się już słowa. Zamiast tego wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.

                – I co z nim? – spytałam, kucając przy brunecie upapranym w smarze.
                – Spierdolił się – stwierdził profesjonalnie.
                Pokiwałam smutno głową, patrząc na mój biedny samochód. Mężczyzna wsiadł do środka i odpalił po kilku próbach, jednak po chwili autko zadławiło się i zgasło, jednocześnie puszczając z silnika gęsty dym.
                – Dymi jakby papieża wybrali – zawołał wesoło i trzasnął przednią klapą z całej siły, bo inaczej by się nie zamknęła. Rozłożył ręce i podszedł do mnie. – Umarł, nic ci nie poradzę. Weź mój, tylko nie rozbij. – Ucałował mnie w policzek i odszedł w kierunku ślicznego domku.
                Spojrzałam w dół, chcąc wbić wzrok w ziemię, ale mój wzrok skupił się na brzuchu. Byłam w ciąży, na oko, w około czwartym miesiącu. Pogłaskałam niewielką wypukłość, kręcąc głową.
                – Twój ojciec jest głupi, wiesz – mruknęłam do maleństwa. – Dobrze, że chociaż mama rozumna, bo byś miał przepieprzone… albo miała. – Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam za mężczyzną, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie w kierunku starego Nissana, który wydawał się być tak samo zrozpaczony, co ja.

                Obudziłam się cała spocona, z bijącym w zawrotnej prędkości sercem. Zaczęłabym pewnie na nowo histeryzować, gdyby nie stała nade mną Kat.
                – No czas najwyższy – mruknęła. – Wołam cię i wołam.
                – Co się stało? – zapytałam, przecierając twarz dłonią. Głowa mi zaraz chyba eksploduje.
                – Nie mogę znaleźć kluczy, chodź się zamkniesz.
                Wysunęłam się spod kołdry i ruszyłam za nią do drzwi, po drodze zahaczając o pokój. Spojrzałam na syf na biurku. Podeszłam i wzięła w rękę paczkę, którą zostawił jej ten debil z tydzień temu.
                – Dalej nie otworzyłaś? – wysiliłam się na normalny ton.
                – Nie – przyznała, wciągając na siebie płaszcz. – Zobacz co to, ja nie mam nerw. – Ucałowała mnie w policzek i wyszła, zapewniając, że wróci wieczorem.
                Przekręciłam za nią drzwi i wróciłam do swojego łóżka. Wyjęłam z szuflady opakowanie lekarstw, które wczoraj przepisał mi ten konował i wzięłam jedną, niczym jej nie popijając.
                Rozerwałam papier, niszcząc tym samym niemalże kaligrafię, jaką na nim odstawił i wysypałam zawartość na kołdrę. W środku była druga koperta i list, od którego zaczęłam. Spodziewałam się ckliwego poematu, jak zwykle, jednak nabazgrał tam jedynie jakąś datę i nazwiska, których nawet wymówić bym nie umiała.
                Odrzuciłam kartkę na bok i rozerwałam kolejną kopertę, z której wysypało się kilkanaście zdjęć, przedstawiających Katherine, tyle, że dużo młodszą i właśnie tego drania, którego wszędzie idzie poznać.
               
James
                Jeśli kiedyś ktoś powie mi, że wstawanie rano i ubieranie rozbieganej pięciolatki to drobnostka, to chyba dam mu w mordę. Jane, odkąd wstała, nie miała zamiaru ani się ubierać, ani czesać, ani jeść śniadanka.
                Dopiero, kiedy na nią warknąłem, rzuciła w kąt laleczkę i obrażona zjadła te psekleną kanapkę i wypiła te pseklentą herbatkę, ale tych pseklentych włosków to ona juz nie ucese. Ile razy mi tupnęła nogą i wypięła język, to nie zliczę. Lepszą rozrywką było dla niej wpatrywanie się we mnie, wieszanie się na mnie, leżenie ze mną, wybieranie mi którą dziś koszulkę mam założyć, słuchanie jak rozmawiam przez telefon czy zwyczajne zagadywanie mnie na każdy możliwy temat. Wszystko co robiłem, chciała robić ze mną, jednak na swoich zasadach, oczywiście.
                Kiedy robiłem sobie kawę, a jej herbatę, pouczała mnie jakich kubków mam użyć, ile cukru wsypać, jak długo mieszać. Kanapki musiały być odpowiednio cienko posmarowane masełkiem, skórka obkrojona, a z keczupu zrobiona buźka, bo z buźką jej najlepiej smakuje.
                Czasami niemal mnie to irytuje, ale w gruncie rzeczy, to kochałem to. Nie było mi łatwo, ale bycie ojcem, to jednak coś wartościowszego, niż firma i kasa. One się prędzej czy później skończą, a mała Jane będzie dalej i dalej, kiedy będę niósł ją po schodach, przerzuconą przez swoje ramię, będzie wykrzykiwała…
                – Ce warkocyk! – Wierzgała rączkami i nóżkami, dopóki nie postawiłem jej na swoim łóżku. Podskoczyła na nim kilka razy i klapnęła na tyłek, udając, że przewróciła się przez przypadek.
                Przewróciłem oczami.
                – Spadniesz na głowę, jak tak będziesz robić  – stwierdziłem, podchodząc do szafy.
          – Ja nigdy nie śpadam – odpowiedziała obrażonym tonem, układają się na poduszkach. Uderzała gołymi nóżkami o łóżko, czekając, aż przyjdę do niej z ubrankami. – Zrobis mi warkocyk?
                – Jeszcze ci warkoczyki będę wiązał – prychnąłem pod nosem, bardziej do siebie.
               Pokręciłem głową i usiadłem obok. Od razu wpasowała się na moje kolana i usiłowała zdjąć z siebie piżamę. Po jej oburzonym mruknięciu, kiedy sobie nie radziła, postanowiłem jednak pomóc i zamiast różowego kompletu w kropki, włożyłem jej szare spodenki od dresu i koszulkę z kolejnym głupim napisem, typu Mały potworek tatusia, które ciągle kupuje moja matka.
                Kiedy jednak kończyłem i wkładałem jej – ha, nawet pasujące kolorem do bluzki, bo w tak samo niebieskim kolorze – skarpetki, stwierdziła, że to za chłopaco i ona tak nie chce dzisiaj. Zignorowałem ją i tym razem, zamiast tego zabierając się za czesanie jej loczków. Już jej nawet zaplątałem tego przeklętego warkocza, z czego była bardzo zadowolona. Miała długie włosy, nie dziwiłem jej się, że czasami jej już przeszkadzają i chce, by je upiąć. Chyba poważnie będę musiał pomyśleć o obcięciu ich, mimo, że zdecydowanie wole jak ma długie.
                Po chwili przeglądania się razem w lustrze podczas mycia jej ząbków, stwierdziła, że mamy taki sam kolor koszulek prawie i to super! Oczywiście zapluła przy tym pianą z pasty cały zlew i podłogę, a sprzątać tego, to już nie było komu, ale odpuściłem jej i okazałem podobną radość z tego faktu.
                Miły, choć nieco męczący poranek, zmył po sobie całą radość, z chwilą, gdy przeszliśmy z Jane przez drzwi gabinetu pani dentystki. Mimo wnętrza, które skutecznie dzieci rozpraszało, mała nie dała mi odejść nawet na moment, a na fotel usiadła tylko i wyłącznie po złożeniu mojej deklaracji, że pójdziemy do cukierni od razu po wyjściu i że zostanę dziś z nią w domku cały dzień.
                Przygłupia lekarka zaproponowała, że ją uśpi, za co obdarzyłem ją tak wrogim spojrzeniem, że już się do mnie słowem odzywać nie próbowała. Idiotka, myśli, że moje dziecko, to jakieś jest zadehadowane i sobie z nim poradzić nie umiem. Mogłem powiedzieć małej, żeby jej te palce pogryzła.
                No, ale nie było tak źle w końcu. Jane zęby ma zdrowe, ja nerwy też, wyszliśmy oboje dobrze na tej wizycie. Jedynie pani doktor na zbyt zadowoloną nie wyglądała. Pewnie chciała, żeby Jane miała zęby od słodyczy porozwalane, to i kase by wytrzepała.
                – Ja ce z tatusiem za lenke, nie z tobą! – marudziła, próbując wyrwać się mojej matce, którą zgarnęliśmy po drodze. Miała wizytę u lekarza i nagle nie mogła jechać swoim samochodem, tylko potrzebowała, żeby ją zawieźć.  Mała tupała za złości nóżkami i wypinała jej co chwila język. – Jesteś głupia dupa.
         – Jane – warknąłem, na co dziewczynka obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem. Wyciągnąłem w jej stronę rękę, żeby podeszła i mnie za nią złapała.
                Przebiegła przestrzeń nas dzielącą i stanęła obok mnie, od razu się przytulając.
                – Dlaczego ty się tak brzydko odzywasz? Nie możesz tak mówić do babci – skarciłem.
                – Ale cemu? – Spojrzała na mnie ze smutkiem o czach. – Jak ciałam z tobą kupić.
                – Oj daj jej spokój – odezwała matka, podchodząc bliżej. – To tylko dziecko. Powtarza wszystko, co usłyszy.
                – To nie znaczy…
                – Co podać? – przerwała mi ekspedientka, zanim zdążyłem odpowiedzieć jednej i drugiej.
                Spojrzałem na grubawą brunetkę, uśmiechającą się do nas uprzejmie. Byliśmy w obiecanej cukierni. W końcu nagroda za tak dzielną pacjentkę musiała być.
                – Tato, dlacego ta pani nie powiedziała nam dzień dobry? – spytała mnie szeptem Jane.
                Uśmiechnąłem się pod nosem.
                – Zapomniała. Co zjesz?
                – Ciastecko! – zawołała.
                Przewróciłem oczami na tę ekscytację, ale pozwoliłem jej podejść do szyby, za którą były przeróżne rodzaje ciast, ciasteczek i tortów.
                – Ce to! – odezwała się, kiedy już traciłem cierpliwość. Wskazała palcem na czekoladowe z kremem. – I te, i te, tatusiu, mogę tez te? – postukała palcem w szybę, w miejscu, gdzie były kruche, z kawałkami czekolady.
                – Dobrze, ale nie dotykaj szyby – pouczyłem, biorąc ją za rękę. – Weźmiemy jedno czekoladowe z kremem i kilka tych kruchych – zwróciłem się na powrót do kobiety, która uśmiechała się szeroko w kierunku dziewczynki.
                – A babcia zje sobie to – dodała i wskazała palcem na zielone, niezbyt apetycznie wyglądające ciasto.
                – A może babcia zjadłaby inne? – Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na matkę, którą wyraźnie bawiła cała sytuacja.
                – Babcia zawse je zielone!
                – Zawse? – powtórzyłem po niej, krzywiąc się. – Dobra, weźmiemy jeszcze to zielone. I jedno z owocami.
                – A mama?
                – Co mama? – zdziwiłem się.
                – Mama mu ulodziny, tseba dać jej ciastko – powiedziała tonem, jakby irytowała ją moja niewiedza.
                Ponownie spojrzałem na rodzicielkę, która odpowiedziała mi pełną skruchy miną.
                Westchnąłem i spojrzałem na dziecko, które niecierpliwie szarpało mnie za rękaw. Pokiwałem w końcu głową, przygładzając jej loczki.
                – Dobrze. Weźmiemy też dla mamy.
                Zapłaciłem za słodkości i wyszedłem z cukierni, prowadząc, a raczej ciągnąć za sobą Jane, ponieważ w żaden sposób nie dawała rady dotrzymać mi kroku. Ani trochę jej to jednak nie przeszkadzało. Całą drogę do samochodu śmiała się i przeżywała dzisiejszy dzień, w którym to od samego rana byliśmy razem.
                Usadziłem ją w foteliku i sam zasiadłem za kierownicą, ustawiając lusterko tak, żebym widział trochę tylnej szyby i trochę dziewczynki, która non stop coś do mnie mówiła.
                – Musiała usłyszeć, jak rozmawiałam wczoraj z Marthą, przepraszam – przyznała moja speszona matka, mniej więcej w połowie drogi.
                Pokiwałem głową, nie zaszczycając jej choćby spojrzeniem.
                – Nie rozmawiaj przy niej, proszę, o Julii – westchnąłem po chwili. – Nie chcę, żeby…
                – Wiem – przerwała mi, kładąc dłoń na mojej, spoczywającej na kierownicy. – Wiem, przepraszam – powtórzyła.
                Zerknąłem na nią na chwilę, powstrzymując odruch cofnięcia ręki. Wpatrywała się we mnie intensywnie, czekając chyba na jakąś reakcję. Nie doczekała się, więc sama ją zabrała i odwróciła się do dziewczynki, która bawiła się teraz suwakiem różowej kurteczki.
                – Dać ci ciasteczko? – Jej uśmiech skierowany do dziecka, było nawet słychać w wypowiadanych słowach.
                Moja matka kochała Jane chyba bardziej, niż kochała wszystkich nas razem wziętych. To było jej oczko w głowie. Ukochana wnusia. No, ale fakt, kto by jej nie kochał.
                 Jeszcze takiego fajnego ojca ma – zaśmiałem się do siebie w myślach.
                – Tata mówił, źe nie mozna jest w sam… sam… – próbowała wymówić, jednak bezskutecznie.
                – Samochodzie – pomogłem jej z uśmiechem, na co pokiwała główką.
                – Tata bzdury plecie – stwierdziła blondyna, za co została zgromiona wzrokiem.
                – Tata zawsze ma racje – poprawiłem ją. – Nie można jeść w samochodzie, bo się może zabrudzić. Poza tym, mogłabyś się zakrztusić, a ja prowadząc ci wcale nie pomogę – argumentowałem, na co Elizabeth popukała się w czoło.
                Szczęście, że miałem ją już wysadzać, bo bym ją czymś walnął. Zapowiedziała, że za około godzinę wróci i zostawiła nas samych. Stwierdziłem, że bez sensu będzie spędzać czas w samochodzie, szczególnie, że przy Jane to byłoby całkowicie niemożliwe, więc poszliśmy na zakupy. Dobrze się złożyło, bo w lodówce niewiele co zostało.
                Jednak zakupy z moją córką wcale tak łatwe i przyjemne nie były. Wszystko, co dojrzała, było absolutnie potrzebne, szczególnie, gdy przechodziliśmy obok działu z zabawkami, którego tak bardzo starałem się uniknąć.  Ktoś złośliwy postanowił zagrodzić jedno z przejść nierozpakowanymi kartonami z herbatą, więc z braku laku, już przeszliśmy przez te kolorowe piekło.
                Jestem z siebie jednak dumny, bo prócz książeczki, którą razem wybraliśmy, nie kupiłem jej nic, czego żądała. Ba, bezczelnie jej jeszcze zaproponowałem, że powinniśmy przebrać jej zabawki i część z nich, którymi się nie bawi, oddać biednym dzieciom.
                Nie było dla mnie zaskoczeniem, że nagle lubiła każdą swoją zabawkę i każdą się bawiła.
                – Tato, a co tak pienknie pachnie? – usłyszałem, kiedy byliśmy już, dzięki Bogu, w domu.
                Spojrzałem zdziwiony na Jane, stojącą obok mnie. Jej schludny warkoczyk już się rozwalił, tworząc teraz luźny, podobny do zwykłego kucyka, buzie miała ubrudzoną w czekoladzie, a spodnie opuszczone jak u chłopaka.
                – Zupka – odpowiedziałem, kucając obok, żeby doprowadzić ją trochę do kultury.
                – Dasz mi troske?
                No o ile byłem zdziwiony przy jej pienknie pachnie, o tyle teraz, myślałem, że się przewrócę. Dzieciaka mi podmienili, jak nic. Normalnie, to nie można jej było zmusić do jedzenia zupy. Już nie raz słyszałem skargi, że nią pluje, że nie chce, że ona tego nie będzie jadła.
                – Pewnie – odpowiedziałem szybko, żeby się nie rozmyśliła i usadziłem ją na blacie, z dala od kuchenki.
                – Kiedy pojedziemy do mamy zawieś jej ciastecko? – zapytała, pomiędzy łyżkami nieco już ostudzonej pomidorówki.
                Zamyśliłem się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
                – Na pewno jest teraz zajęta – powiedziałem w końcu. – Podrzucę jej to ciastko później.
                – A kiedy ona psyjedzie do nas?
                Wzruszyłem ramionami, przecierając jej buzie chusteczką.
                – Nie wiem. Zjesz jeszcze?
                Pokręciła główką na nie.
                – Dziękuje – powiedziała z uśmiechem, zanim zdążyłem ją upomnieć, jak zwykle, słowami co się mówi?.
                Sam nie zwracałem na to większej uwagi, dopóki nie zostałem ojcem i nie stwierdziłem, że mała musi wiedzieć, w jakich sytuacjach mówić te magiczne słowa, typu proszę, dziękuję, przepraszam.
                – Proszę bardzo. – Zsadziłem ją z blatu, sam biorąc się za sprzątanie.
                Oczywiście, bez pomocy się nie obeszło, bo Jane, to zawodowa sprzątaczka jest. Miałem przy niej jeszcze więcej roboty, ale odgonić się nie dała za nic.
                Po południu padła i byłem pewien, że mam chociaż godzinę, dwie, zanim się obudzi. Zostawiłem ją więc pod opieką mojej matki, która notabene zjawiła się zaraz po obiedzie, pod pretekstem podzielenia się wieściami od lekarza, a sam postanowiłem odwiedzić Julię. W końcu miała dziś urodziny.
                Po piętnastu minutach drogi, znalazłem się na miejscu.
                Przeszedłem przez obłażącą z farby, metalową bramę, skierowałem się we właściwą stronę i uliczkę, aż stanąłem w końcu dokładnie przed nią.
                 Z westchnieniem przysiadłem na ławce naprzeciw. Przyjrzałem się czarnemu marmurowi, na którym złotą czcionką wypisane było imię, nazwisko, data urodzenia, śmierci i jakaś beznadziejna sentencja, którą zażyczyła sobie jej matka.
                Zabiłaby ją za to śmiechem – mruknąłem do siebie w myślach.
                Położyłem na skale pudełko z ciastkiem i kupiony po drodze bukiet goździków.
                – Gdybyś nie była głupia, to dziś kończyłabyś dwadzieścia siedem lat – mruknąłem do zdjęcia umieszczonego obok owych liter. – Córka ci ciastko kazała kupić i pytała, kiedy wreszcie przyjedziesz. – Oparłem łokcie o kolana. Pokręciłem głową, czując się jak debil. – Jeszcze przez ciebie mnie zamkną w psychiatryku, jak ktoś z boku dojrzy, że siedzę i do ciebie gadam – zniżyłem głos.
                Popatrzyłem na kwiaty, które przyniosłem. Odwinąłem je z opakowania i włożyłem do marmurowego wazonu, sczepionego z całym grobem, jednocześnie wywalając poprzednie, już uschnięte.
                – Ja nie wiem co ty w tych badylach widziałaś, śmierdzą niemiłosiernie. – Westchnąłem po raz kolejny i kopnąłem kamień, walający się koło mojej nogi.
                Spojrzałem w bok, na faceta przechadzającego się między alejkami. Patrzył się na mnie jak na debila, ale chyba nie miał odwagi podejść. 
                Zabrzęczał mi telefon, więc wyjąłem go i odebrałem.
                – Czego? – spytałem obojętnie, ziewając.
                – Ee… – zająknęła się. – Przepraszam, panie Kenner, ja wiem, że ma pan dziś wolne… – Nabrała oddech. – Ale nie ma pańskiego ojca, a jacyś inwestorzy…
                – Carter niech się tym zajmie – przerwałem jej.
                – Ale Cartera nie ma.
                – No to Janett.
                – Nie mogę się do niej dodzwonić – przyznała ledwo słyszalnie.
                Chyba myślała, że ją za to zjebie. W sumie mógłbym, czemu nie, ale oszczędzę jej, już nie będę taki.  Rozłączyłem się zamiast tego i wybrałem numer do tej blondi. Odebrała za trzecim razem.
                – Po co ci babo ten telefon, jak go nie odbierasz?
                – Pasuje mi go samochodu – mruknęła w odpowiedzi. Chyba spała, bo miała taki głos dziwny. Albo wyła. – Co się stało?
                – Jedziesz do firmy?
                – Mam dziś wizytę u lekarza, mówiłam ci wczoraj.
                Przewróciłem oczami i westchnąłem ciężko. Wszyscy do lekarza nagle – pomyślałem, będąc pewnym, że ściemnia.
                – Wami wszystkimi to się kurwa wysłużyć. – Przerwałem rozmowę, nie fatygując się, żeby rzucić jej chociaż lekceważące na razie.
                Wstałem i strzepnąłem kilka zbłąkanych patyków z płyty.
                Wszystkiego najlepszego – zakpiłem w myślach. Sto lat, ta?
                Pokręciłem głową, śmiejąc się gorzko na całą te sytuację i odszedłem w kierunku parkingu, mając zamiar jechać po Jane, a później do tej cholernej firmy.

~*~

Powinnam się pod ziemię ze wstydu zapaść, za to, z jakim opóźnieniem pojawił się ten rozdział, jednak ostatni miesiąc przychylny zbyt dla mnie nie był, stąd ten mocno odwleczony w czasie termin.
Na Waszych blogach oczywiście też mam zaległości, ale głównie w komentowaniu, niż w czytaniu. W najbliższe dwa tygodnie postaram się bardzo produktywnie skorzystać z wolnego i pojawić się u każdego :)
Poprzednie rozdziały zostały poprawione - w końcu. W treści niewiele co się zmieniło, prócz nazwiska Katherine i małej wzmiance o Julii w pierwszym rozdziale. Wszystkiego będziecie mogli się dowiedzieć niedługo w zakładce "bohaterowie", która niebawem zostanie uaktualniona :)


23 komentarze:

  1. Chyba będę pierwsza dzisiaj. Cieszę się niezmiernie :) Podobał mi się ten rozdział, mimo dość niepokojącego początku. Zaskoczyła mnie Sara, a raczej to, co się z nią dzieje. Nie spodziewałabym się po niej czegoś podobnego. Aż do teraz, była dla mnie twardą babką, która nie przejmuje się wieloma rzeczami. A tu proszę. No, ale każdy ma swoją ciemniejszą stronę, nie? Przynajmniej tak się mówi. Druga część była za to taka kochana! Uwielbiam tą małą i jej znerwicowanego tatusia, który wszystko ogarnia. Co do babci, jestem nieco sceptycznie nastawiona, ale to prawdopodobnie dlatego, że nie przepadam za starszymi ludźmi, zwłaszcza dziadkami. Taki dzień ojca i córki dobrze zrobił im obojgu. Pochłonęłam ten rozdział niemalże natychmiast. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, że tak szybko go przeczytałam. Po prostu ogromnie mi się spodobał. Oby więcej takich radosnych chwil! Tobie życzę wszystkiego dobrego i dużo, dużo weny! Do następnego rozdziału!
    Przy okazji, zapraszam serdecznie do siebie:
    http://ladymarikazzamkukriegler.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i miłe słowa, szczególnie, że niespecjalnie byłam zadowolona z tego akurat rozdziału :)
      Do Ciebie zajrzę na pewno jeszcze w tym tygodniu.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Katherine, widzę, że pisałaś z dwóch perspektyw - Sary i mężczyzny, którego imienia nie mogłam się dopatrzeć (?). W każdym razie brakuje mi czegoś, co oddzielałoby te dwie perspektywy. Może chociażby imienia? Według mnie tego brakuje.
    Sara..jest zagubiona, to widać na samym początku. Skoro Katherine nie widzi zmiany w zachowaniu Sary, to co za przyjaciółka? Tak na marginesie chciałam dodać, że psycholog nie zapisuje ŻADNYCH LEKÓW, ponieważ nie ma uprawnień. Zapisywać leki - psychotropy - może tylko i wyłącznie psychiatra, jeśli już o tym mowa.
    Natomiast jeśli chodzi o mężczyznę...to kto nie pokochałby jego córeczki? Jest słodka i potrafi wymusić na mężczyźnie to, co chce. Wie jak skorzystać. :) Polubiłam tę małą istotkę od samego początku. Czyżby nie żyjącą matką dziewczyny była właśnie Sara? A rodzice Sary próbują to ukryć? Jakoś tak sobie pomyślałam...
    PS pojawił się u mnie nowy rozdział 2.1, masz zaległy także rozdział 1.3 do przeczytania - oczywiście jeśli chcesz, tak tylko przypominam.
    Pozdrawiam,
    http://wzburzone-fale.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten mężczyzna, to James, o którym była mowa już we wcześniejszych rozdziałach. Zarówno o nim, jak i jego matce, i córce - uważałam więc, że imię będzie zbędne. Pomyślę jednak o oddzieleniu tego jakoś, może nawet rozbiciu na dwa różne rozdziały.
      Co do psychologów i wypisywaniu leków - ja to wiem, Ty to wiesz, ale mówi to roztrzęsiona Sara, która nie zastanawia się nad tym czy nazwie go psychologiem, czy psychiatrą, czy psychoterapeutą itd. Słowa moich bohaterów, to ich słowa, bo to pierwszoosobowa narracja, więc mają różne style, popełniają różne błędy językowe czy logiczne. Tak jak np. Carter w pierwszym z rozdziałów, który na mózg mówi "część ciała", czy Katherine, która "przecina parking" itd. To wszystko jest zamierzone, w celu nadania bohaterom większej realności(w końcu każdy czasem się machnie i coś źle powie, w zwykły dzień czy pod wpływem większych emocji :) ).
      U Ciebie na pewno pojawię się w ciągu kilku najbliższych dni - jak już pisałam, nie miałam zupełnie czasu. Często rozdziały czytam w locie, a komentarz dopisuję, kiedy znajduję chwilę.
      Dziękuję za komentarz i czujność, co do błędów :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Z przyjemnością przeczytałam Twoje rozdziały jeszcze raz. Z każdym rozdziałem akcja posuwa się naprzód.
    Piąty rozdział jest słodko-gorzki. Po przeczytaniu czuję się tak, jakbym zjadła sól, a potem cukier. To oczywiście komplement :)
    Ładnie uzewnętrzniasz charaktery bohaterów. Szczególnie widać to po Sarze, która jak się okazuje, skrywa tajemnicę... Tajemnicę, o której nie wie nawet Katherine. Jestem mile zaskoczona faktem, iż z początku pokazałaś Sarę jako silną, twardą dziewczynę. W piątym rozdziale poznaję jej inną stronę, przez co mam silną ochotę szerzej ją poznać. Narobiłaś mi smaka!
    Urzekła mnie cała scena związana z Jane i jej ojcem - opisałaś ich w sposób bardzo naturalny i niewymuszony. Szczególnie ta scena wzbudziła mój zachwyt, gdyż lubię czytać sytuacje, gdzie występują dzieci. Duży plus za to!
    Zdecydowanie pochwalam Cię za stosowanie narracji pierwszoosobowej i z różnych perspektyw, co pozwala na dokładne poznanie postaci i pokazanie tej samej rzeczywistości z wielu punktów widzenia. Jednak radziłabym Ci rozdzielić perspektywy czymś więcej niż tylko spacją, jakimś widocznym znaczkiem, bodaj gwiazdką na środku. Ale to tylko moja rada :)
    Zdarzają Ci się małe błędy z przecinkami i chwilami z zapisem dialogów, ale to są naprawdę błahostki, które są niczym w porównaniu z Twoim swobodnym stylem.
    Czekam z zapartym tchem na szósty rozdział.
    Życzę Ci weny i ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli Sara zaciekawiła Cię już teraz - z pewnością zaciekawi Cię jeszcze bardziej z biegiem rozdziałów, kiedy to będziemy poznawać jej przeszłość.
      Duet Jamesa i Jane sama bardzo lubię - tę sympatyczniejszą ich część wzorowałam bowiem na realnych postaciach z mojego otoczenia :)
      Co do tego oddzielania - na pewno to zmienię, bo wiele osób ma z tym kłopot.
      Dziękuję za tak miły komentarz i Twoją opinię :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Wybacz mi, że dopiero przybywam z komentarzem. Rozdział przeczytałam już wcześniej, ale wówczas nie miałam czasu na naskrobanie kilku słów a bardzo nie lubię robić czegoś w pośpiechu, dlatego też udało mi się przybyć dopiero dziś. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe :)

    Zacznę od perspektywy Sary, bo w niej nieco się pogubiłam. Napiszę Ci jak ja odbieram dziewczynę po dotychczasowych rozdziałach. Jako, że dawno nie było rozdziału, więc część rzeczy mogę pokręcić, dlatego poprosiłabym o ewentualne sprostowanie. Z tego co się dotychczas zorientowałam ta Sara jest przyjaciółką Kat. Do tego, jeśli dobrze pamiętam, jest ona psychologiem, prawda? Spotkał ją nieszczęśliwy wypadek i straciła pamięć. Dziewczyna ma problemy ze sobą, to widać na pierwszy rzut oka. Udaje się do specjalisty i nazywa go psychologiem, chociaż on wcale nim nie jest. I tu jest jak dla mnie pierwszy zgrzyt. Jakim cudem ona, wykształcona psycholog, nie rozpoznaje specjalisty do jakiego się udaje? Wiem, że zrobiłaś to specjalnie, bo czytałam Twoją odpowiedź na wcześniejszy komentarz, gdzie pojawiło się zastrzeżenie, że psycholog nie może przypisywać leków. Być może założyłaś, że to wszystko przez utratę pamięci. Z drugiej jednak strony, rzadko bywa tak, by człowiek stracił całą swoją pamięć. Najczęściej chyba to dotyczy pamięci autobiograficznej i tak jest w przypadku Sary. Stawiałabym, z tego co się do tej pory zorientowałam, że jej pamięć semantyczna, czyli ogólna wiedza, którą zdobyła bohaterka w swoim życiu nie została uszkodzona, więc wówczas bez problemu mogłaby odróżnić specjalistę. Gdyby również jej pamięć semantyczna uległa uszkodzeniu, to myślę, że wówczas dziewczynie ciężko byłoby samej funkcjonować i musiałaby mieć kogoś u swojego boku, kto pomógłby jej od nowa tę wiedzę odbudować. To co jeszcze mnie w tym wątku zastanawia, to jak Sarze udało się ukryć przed przyjaciółką utratę pamięci. Tak się w ogóle da? Naprawdę nie zrobiła nic, co nie zmusiłoby Kat do zastanowienia się nad postępowaniem i dziwnym zachowaniem dziewczyny? Do tego zastanawiają mnie te natrętne myśli/wspomnienia, które nawiedzają dziewczynę. Czy to nie początek jakiejś choroby? A może dziewczyna faszeruje się jakimiś narkotykami? W sumie to by mnie nawet nie zdziwiło.

    Żałuję, że to nie Kat otworzyła ten tajemniczy pakunek od Cartera. Ciekawe czy Sara przekaże wszystko swojej przyjaciółce. I jestem zaintrygowana tym, czy ta przypomni sobie tego mężczyznę. Naprawdę jestem mocno ciekawa co w przeszłości łączyło Kat z Carterem.

    James jest kochającym tatusiem, mimo, że jego córeczka bywa czasem niesforna. Mimo to, ten wątek, który tu opisałaś – to znaczy zajmowanie się dzieckiem wyszedł Ci realistycznie. Nawet ja poczułam to, jak czasem męcząca może być Jane. Mimo to, dziewczynka jest szczera, aż do bólu i za to ją polubiłam. Miałam nadzieję, że matka małej żyje, tyle, że być może znalazła sobie innego faceta, wymarzyła sobie jakąś karierę, bądź coś innego w ten deseń. Okazuje się jednak, że ta zmarła. Zastanawiam się co było tego przyczyną i dlaczego James nie okazywał rozpaczy odwiedzając jej grób. Miałam nawet wrażenie, że odnosił się do niej w mało przyjemny sposób. Czy to dlatego, że ich zostawiła?

    W tym rozdziale było nieco literówek. Nie wypisywałam ich bo wcześniej jak czytałam nie miałam możliwości. Ewentualnie jak będziesz chciała, to mogę jeszcze raz przejrzeć tekst i wypisać to, co rzuca mi się w oczy :)

    Pozdrawiam ciepło i oczywiście czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej niż ten :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi się jak zwykle podobało, nie napiszę teraz jakiegoś super długiego komentarza, może jak zwykle, że kocham jak piszesz.
    Sposoby wyrażania się Sary są na prawdę kulturalne, ale rozumiem, że chciałaś oddać jej charakter. Chyba jeszcze nigdy tyle przekleństw w jednym poście nie było.
    Jedyne, do czego można się u Ciebie przyczepić to czas, te opóźnienia, ale większość chyba to rozumie, że w życiu są różne sytuacje, kiedy raz leży się ze skręconą kostką i ma się multum czasu, a drugi jest się zabieganym i nawet porządnego śniadania nie ma kiedy zjeść.
    OK, może nie było tak krótko. Czekam na następny rozdział i na ,,Bohaterów"

    Pozdrawiam
    i do napisania
    ZuziBeAna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sara jest osobą, której język nie każdemu odpowiada - dlatego też jest postacią, którą lubią nieliczni.
      Co do opóźnień - niestety, wielu rzeczy nie jestem w stanie przeskoczyć, dlatego rozdziały najpewniej będą pojawiały się wtedy, gdy znajdę czas na ich napisanie/poprawianie, nie co równy odstęp, tak jak chciałam.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  6. Ja dziś krótko, bo mam dość mało czasu, a nie chcę zostawiać komentarza na potem, bo zapomniałabym, co chcę powiedzieć.
    Mega podobała mi się perspektywa Jamesa. No i postać jego córeczki. Jak dla mnie wygrała ten rozdział xD Opisałaś ten ich dzień w taki sposób, że zrywałam boki. Niby nie działo się nic fascynującego, ale sam sposób wypowiedzi ten dziewczynki był po prostu fenomenalny. Świetnie się w to wczułaś, serio! Zazwyczaj nie lubię dzieci w opowiadaniach, ale tutaj z chęcią poczytałabym o tej małej częściej.
    Natomiast bardzo zaskoczyła mnie ta końcówka. Myślałam, że James i matka Jane po prostu się rozstali albo że ta kobieta gdzieś wyjechała, zostawiła dziecko i dlatego James nie chce się z nią skontaktować. A tu śmierć... Smutne, ale mega mi się podobało.
    Podoba mi się też perspektywa Sary, bo jest... ciekawa.I to bardzo. W sumie nie wiem co o tym myśleć. Ja też jakoś nie potrafię zaufać temu lekarzowi i gadce rodziców Sary. Może dlatego, że podświadomie kieruję się tym, co czuje bohaterka. W każdym razie bardzo mnie ciekawi, co ona widzi, czemu zbzikowała, dlaczego nic nie pamięta no i czy rzeczywiście jest oszukiwana. Podoba mi się!

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, ze ten rozdział tak Ci się podobał :) Za córeczką Jamesa sama przepadam i na pewno jej wątek będzie pojawiał się częściej.
      A co do Sary - jest to dość złożona postać, ale na wszystkie pytania na pewno dostaniesz odpowiedź z biegiem rozdziałów :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  7. REZERWUJĘ TO MIEJSCE DLA SIEBIE :D Przepraszam,że tak późno jestem,ale egzaminy już w poniedziałek więc totalny zapierdziel i brak czasu na co kolwiek. Byś nie martwiła się że mam cie gdzieś i zapomniałam o tobie to chciałam napisać tylko że nadrabiam w przyszły weekend zaległość. (Wybacz że tutaj) a tym czasem zapraszam do siebie; znów opuźnienie i na dodatek strasznie mało napisałam,ale no cóż...lepiej zawsze cos niż wcale :) http://dilseeeee.blogspot.com/2016/04/rozdzia-5-cicha-nocswieta-noc.html?m=1 pozdrawiam i życzę wiecej weny

    OdpowiedzUsuń
  8. Długo zastanawiałem się nad tym komentarzem, bo obiecałem być miły. Zupełnie nie rozumiem dlaczego masz tak ciemno w tych swoich szablonach, a tak w ogóle to ja zawsze jestem miły ;-)

    Co do opowiadania, to albo jest przewidywalne, albo za dużo naczytałem się przewidywalnych opowiadań nastolatek w ostatnim czasie i gdybając nad dalszymi losami twoich bohaterów, wrzuciłem cię do jednego worka... Tak więc przypuszczam, że Sara to Julia, albo Sara ma serce Julii. To tyle na chwilę obecną. Zastanawiam się tylko co z tym wszystkim ma wspólnego Katherine i jak to się wszystko rozwikła, no i jest jeszcze Carter, który Kati skądś znał, tak?

    Panu Jamesowi dałbym radę, by najpierw plątać włoski gumką recepturką, a potem te gumkę przykrywać taką ładną, kolorową frotką, albo spineczką. Ja tak córce robię i ładnie się trzyma, nie wypada i nie tworzą się końskie ogony z warkoczyków ;-) Jednak wracając do opowiadania, to spodobała mi się ta mała, bo choć widać, że jest lekko rozpuszczona, to jednak ma jakieś granice, no i jest rezolutna, wesolutka, takie żywe srebro.

    Czy ja źle zrozumiałem, czy on tej małej nie powiedział, że jej matki nie ma i już nie wróci? Jeśli tak zrobił, to debil do entej. Dzieciom się takie rzeczy mówi, muszą się godzić ze śmiercią, bo wszystko umiera - ludzie, chomiki, rybki, psiaki. Nie da się dziecka chować w klatce, zamknąć w sterylnym koszu i nie dopuszczać do niego zła, rozczarowania i utraty - to ludzkie uczucia i dziecko ma prawo takie rzeczy przeżywać na swój sposób, nie powinno być na siłę chronione przed złymi informacjami i wydarzeniami.

    Na początku zupełnie nie ogarniałem gdzie jest Sara, z kim rozmawia, skąd wylazła, gdzie polazła, gdzie wrzeszczała, itd, więc tam by się przydało bardziej wytłumaczyć, wprowadzić opisami czytelnika, bo nie wszyscy czytają autorowi w myślach, przynajmniej ja tego jeszcze nie potrafię.

    To by było na tyle. Pozdrawiam i papa, do następnego. Weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze co mi się nasuwa, to odpowiedź, że nigdy miły nie jesteś, a szablon sam wskazałeś, jako jeden z najlepszych(i to kobiety są tymi zmiennymi jak pogoda?) :)
      Co do Jamesa - nie powiedział małej o śmierci matki i muszę się z Tobą zgodzić, że nie może i nie powinien trzymać małej Jane pod takim kloszem. Wielu ojców tak jednak robi, choć to duży błąd. W końcu się jednak facet poprawi, może niedługo, a może z chwilą, gdy pojawi się "nowa mamusia"?
      Co do reszty, zostawiam to Twoim spekulacjom - może będą trafniejsze, niż te moje :)

      Usuń
  9. I tu mnie postać Sary zszokowała. Miałam ją za nadetą paniusie, a okazuje się, że jej zachowanie ma wytłumaczenie. Choć jeszcze nie do końca wiem co się stało i czemu nic nie pamięta jedno jest pewne jest ma uszczerbek na psychice i z czymś się zmaga. Jeśli chodzi o Jamesa to uwielbiam go w roli ojca. Świetnie sobie radzi z córka choć trzeba przyznać że jest trochę rozpuszczoną, ale przekroczą. Nie wiem czemu wydawało mi się że jego małżeństwo po prostu się rozpadło a tu proszę jego żona umarła. Nie wiem czy Idę w dobra stronę ale coś mi podpowiada że może to mieć związek z psychoza Sary albo złym stanem zdrowia Cartera. Nie będę zgadywać, poczekam na rozwój wydarzeń. Ufff wszystko nadrobione teraz czekam na nowy wpis, a ciebie w wolnej chwili zapraszam do siebie
    nauczysz-sie-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sara miała to za zadanie - zdziwić i pobudzić czytelnika do rozmyślań, czy aby każda z postaci jest tak pozytywna, jak na pozór się wydaję :)
      Na pewno pojawię się u Ciebie w najbliższym czasie. :)
      Dziękuję za każdy z komentarzy i pozdrawiam!

      Usuń
    2. Wpadłam w nadziei, ze pojawiło się coś nowego, niestety, muszę czekać dalej. Nie zebym cię poganiała czy coś... :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  10. A więc jednak nie szykuje się kiepski romans, a dobry i ciekawy, psychologiczny thriller. Jestem jak najbardziej na tak temu rozwiązaniu. Póki co mam typowania takie, że poszłabym po najmniejszej linii oporu i z Sary zrobiła żonę Jamesa i matkę tej małej, ale to kłóciłoby mi się z tym, że pan dzieciuch ją przecież widział i co? Nie poznałby? Nie sądzę. Tak więc tutaj wszystko jest chyba o wiele bardziej skomplikowane.
    Zmęczyła mnie perspektywa Jamesa, bo choć lubię dzieci i te w opowiadaniach zazwyczaj też, to w jego córce czegoś mi brakuje. Przypomina mi trochę te serialowe dzieciaczki, które zostały wciśnięte w scenariusz do zapchania dziury, a nie po to by być po prostu dziećmi, takimi z krwi i kości. Jednak zobaczymy jak to dalej będzie z tą małą... może jeszcze zapałam do niej sympatią.

    OdpowiedzUsuń
  11. O jezuniu ! Ale mi wstyd że tak długo u ciebie nie byłam....przepraszam :( od razu przeczytałam ten rozdział jak weszłam! Niestety brak czasu aby skomentować, jednak ciebie zapraszam na notatke informacyjną odnośnie mojego bloga http://dilseeeee.blogspot.com/2016/05/to-jeszcze-nie-koniec-notka-informacyjna.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetne opowiadanie! Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Wstawiasz je dość rzadko, ale że ostatni dodany był na początku kwietnia, to mam nadzieję, że 6 pojawi się już w najbliższych dniach.
    Podoba mi się ta wielowątkowość i to, że każdy z głównych bohaterów zmaga się z jakimiś problemami. Na pozór nieprzyjemny James zmaga się z bólem po śmierci żony i naprawdę kocha swoją córkę, Katherine ciągle ma pod górkę i jeszcze nie może pozbyć się Cartera, który z kolei pod uśmiechem ukrywa swoją własną tajemnicę. Już nie wspominając o Sarze, która nawet przyjaciółce nie powiedziała o problemach z pamięcią. Uwielbiam Cartera i z jednej strony nie dziwię się K., że ta ciągle próbuje go spławić, bo mężczyzna zdecydowanie jest nachalny, z drugiej strony bardzo mi go szkoda z powodu choroby. Zajrzałam do opisu opowiadania i wiem, że C. niedługo zniknie, mam nadzieję, że wciąż będą się przewijały fragmenty z jego perspektywy, bo to zdecydowanie moja ulubiona postać.

    A w wolnej chwili zapraszam do mnie
    Pozdrawiam
    j-majkowska

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj. Z ogromną przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie i muszę zapytać: zamierzasz dodać coś nowego? Szkoda byłoby gdyby Twoje dzieło zostało zawieszone lub niespodziewanie się zakończyło. Mam nadzieję, że dalej będziesz pisała, ponieważ zyskałaś nową czytelniczkę. Następnym razem rozpiszę się bardziej.
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na blogu Emily co prawda napisałem komentarz, ale wątpię, że go puści, więc może zapytam tutaj jaki sens jest w ciągłej zmianie - najpierw adresu bloga, potem nicku, później znowu zmiany zarówno bloga jak i nicku, na dodatek komentowania w taki sposób jak ten powyższy, jakby się dopiero co na tym blogu znalazło, podczas, gdy autorka powyższego komentarza już wcześniej ten blog czytała i komentowała, tylko że jako "Biało-Czarna", a potem chyba też jako "Eve", później chyba "Kelsey".

      Usuń